Название: Trylogia
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-63720-28-5
isbn:
– Biją się! – krzyczy Zagłoba.
Chwila jeszcze i Bohun pada wraz z koniem, a pan Wołodyjowski, tratując po nim, pędzi za innymi.
Ale Bohun żyw, bo zrywa się z ziemi i pobiegł ku skałom zarośniętym chaszczami.
– Trzymaj! trzymaj! – ryczy Zagłoba – to Bohun!
Wtem pędzi nowa wataha mołojców, która aż do tej chwili przemykała się z drugiej strony skał, a teraz odkryta, szuka nowej drogi do ucieczki. Za nią w odległości pół staja pędzą żołnierze. Wataha owa dogania Bohuna, ogarnia go, porywa i uprowadza ze sobą. Na koniec ginie z oczu w zakrętach parowu, a za nią giną i żołnierze.
Na majdanie zapanowała cisza i pustka, bo nawet i żołnierze pana Zagłoby, odbici przez Wołodyjowskiego, dopadłszy koni po mołojcach, pognali wraz z innymi za rozproszonym nieprzyjacielem.
Pan Zagłoba spuścił drabinę, zlazł z góry i wyszedłszy z chlewa na majdan, rzekł:
– Wolnym jest…
To rzekłszy, począł rozglądać się naokoło. Na majdanie leżało mnóstwo trupów zaporoskich i kilkanaście żołnierskich. Szlachcic chodził między nimi z wolna i oglądał każdego starannie, na koniec przykląkł nad jednym.
Po chwili podniósł się z blaszaną manierką w ręku.
– Pełna – mruknął.
I przyłożywszy do ust, przechylił głowę.
– Niezła!
Znów obejrzał się naokoło i znów powtórzył, ale już wiele raźniejszym głosem:
– Wolnym jest.
Po czym poszedł do chaty, na progu natknął się na trupa starego bondara, którego mołojcy zamordowali, i zniknął we wnętrzu. Gdy wyszedł, naokół bioder, na kubraku zawalanym w nawozie świecił mu pas Bohuna gęsto przeszywany złotem, za pasem zaś nóż z wielkim rubinem w głowni.
– Bóg wynagrodził męstwo – mruczał – bo i trzosik dość pełny. Ha, zbój plugawy! Mam nadzieję, że się nie wymknie! Ale ten mały fircyk! Niech go kule biją! Cięta to sztuka jak osa. Wiedziałem, że dobry żołnierz, ale żeby tak sobie na Bohunie jechał, jak na łysej kobyle, tegom się po nim nie spodziewał. Że też to w tak małym ciele taki może być animusz i wigor! Bohun mógłby go u pasa na sznurku nosić jak kozik. Niechże go kule biją! Albo lepiej: niech mu Bóg szczęści! Musiał Bohuna nie poznać, bo byłby go dokończył. Fu! jak tu prochem pachnie, aż w nozdrzach wierci! Alem się też z takich terminów wykręcił, w jakowych jeszcze nie bywałem! Chwała bądź Bogu!… No, no, ale żeby tak na Bohunie jechać! Muszę się temu Wołodyjowskiemu jeszcze przypatrzyć, bo chyba diabeł w nim siedzi.
Tak rozmawiając siadł pan Zagłoba na progu chlewa i czekał.
Tymczasem z dala na równinie ukazali się żołnierze wracający z pogromu, a na czele jechał pan Wołodyjowski. Ujrzawszy Zagłobę przyśpieszył biegu i zeskoczywszy z konia szedł ku niemu.
– Waćpana to jeszcze oglądam? – pytał z dala.
– Mnie we własnej osobie – rzekł pan Zagłoba. – Bóg waści zapłać, iżeś z pomocą przybył.
– Chwalić Boga, że w porę – odpowiedział mały rycerz ściskając z radością dłoń pana Zagłoby.
– Ale skądżeś się waszmość o opresji, w jakiej tu zostawałem, dowiedział?
– Chłopi dali znać z tego chutoru.
– O! a ja myślałem, że mnie zdradzili.
– Gdzie tam, to dobrzy ludzie. Ledwie z życiem uszli chłopak i dziewczyna, a co się z resztą weselników stało, nie wiedzą.
– Jeśli nie zdrajcy, to od Kozaków pobici. Chutornik leży wedle chaty. Ale mniejsza z tym. Mówże waść: czy Bohun żyw? Uciekł?
– Alboż to był Bohun?
– Ten bez czapki, w koszuli i hajdawerach, któregoś waść z koniem obalił.
– Ciąłem go w dłoń; bogdaj to licho, żem go nie poznał!… Ale waść, ale waść, mości Zagłobo, cóżeś to waść najlepszego uczynił?
– Com uczynił? – powtórzył pan Zagłoba. – Chodź, panie Michale – i patrz!
To rzekłszy ujął go za rękę i wprowadził do chlewa.
– Patrz – powtórzył.
Pan Wołodyjowski nie widział przez chwilę nic, bo wszedł ze światła, ale gdy już oczy jego oswoiły się nieco z ciemnością, dojrzał ciała leżące nieruchomie na gnoju.
– A tych ludzi kto narżnął? – pytał zdziwiony.
– Ja! – rzekł Zagłoba. – Pytałeś waść, com uczynił? – więc masz!
– No! – rzekł młody oficer kręcąc głową. – A jakimże to sposobem?
– Tam się broniłem, na górze, a oni szturmowali mnie z dołu i przez dach. Nie wiem, jak długo to było, bo w bitwie człowiek czasu nie liczy. Bohun to był, Bohun ze srogą potęgą i z wyborem ludzi. Popamięta on waćpana, popamięta i mnie! Innym czasem ci opowiem, jako w niewolę popadłem, com wytrzymał i jakom Bohuna splantował, bom i na języki się z nim próbował. Alem dziś tak fatigatus, że ledwie na nogach się trzymam.
– No – powtórzył pan Wołodyjowski – nie ma co mówić, mężnie waść stawałeś; jeno to powiem, żeś lepszy rębacz niż wódz.
– Panie Michale – rzecze szlachcic – nie pora rozprawiać. Lepiej Bogu dziękujmy, że nam dwom tak wielką dziś spuścił wiktorię, o której pamięć nieprędko między ludźmi zaginie.
Pan Wołodyjowski spojrzał zdumiony na Zagłobę. Jakoś dotąd wydawało mu się, że to on sam odniósł ową wiktorię, którą pan Zagłoba widocznie chciał się z nim podzielić.
Ale popatrzył tylko na szlachcica, pokręcił głową i rzekł:
– Niechże i tak będzie.
W godzinę później obaj przyjaciele na czele połączonych oddziałów wyruszyli ku Jarmolińcom.
Z ludzi Zagłoby nie brakło prawie nikogo, gdyż w śnie zaskoczeni, nie stawiali oporu, Bohun zaś, wysłany głównie po języka, kazał żywcem brać, nie mordować.
Rozdział VIII
Bohun, lubo wódz mężny i przezorny, nie miał szczęścia w tej wyprawie, którą pod rzekomą dywizję księcia Jeremiego przedsięwziął. Utwierdził się tylko w przekonaniu, że książę istotnie wyruszył całą potęgą przeciw Krzywonosowi, bo tak mu powiadali wzięci w niewolę żołnierze pana Zagłoby, którzy sami wierzyli СКАЧАТЬ