Satyry. Ignacy Krasicki
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Satyry - Ignacy Krasicki страница 3

Название: Satyry

Автор: Ignacy Krasicki

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-7900-759-2

isbn:

СКАЧАТЬ bo gust w samej upatruje złości,

      Zdradza, byleby zdradził: a ten zysk chytrości Stawia mu z cudzych trosków wdzięczne widowiska:

      Najmilszy jego napój łza, którą wyciska. Co słowo, sztuka zdradna; co krok, podstęp nowy; Zdrajca czynami, giestem, milczeniem i słowy: Na kogo tylko spójrzy, stawia zaraz sidła,

      A gdy się coraz wzmaga złość jego obrzydła,

      Jak pająk, co snuł z siebie, rozpozstarłszy sieci, Czuwa wśród pasm rozwitych, rychło w nie kto wleci. Uśmiech jego nieprawy zmyka się po twarzy, W oczach skra zajadłości błyszczy się i żarzy: Spuszcza je na blask cnoty, a zjadle pokorny,

      Sili się swej niecnocie kształt nadać pozorny.

      Próżna praca. Sama się złość z czasem odkrywa. Spada maska, a zdrajca, co pod nią przebywa, Tem jeszcze wszeteczniejszy, im dłużej był tajny.

      Ten co ma umysł zwrotny, a język przedajny, Idzie za nim Konstanty, szczęśliwy że wygrał:

      A co w pierwszych początkach żartował i igrał,

      Czyniąc jak od niechcenia, gdy sztucznie się czaił; Tak kunszt zdradnych podstępów dowcipnie utaił, Iż ten, co oszukany, nie wie, jak wpadł w pęta. Wpadł jednak, a fortelnie sztuka przedsięwzięta Tego, co ją dokazał, uczyniła sławnym.

      A poczciwość? – ten przymiot służył czasom dawnym, A kto wie, czy i służył? Każdy wiek miał łotrów: A co my teraz mamy i Pawłów i Piotrów,

      Miał Rzym swoje Werresy, swoje Katyliny,

      Był ten czas, kiedy Kato z poczciwych jedyny,

      Silił się przeciw zdrajcom sam, i padł w odporze, Nie w tak dzikim już teraz jest cnota humorze:

      Umie ona, gdy trzeba, zyskowi dogadzać;

      Człowiek grzeczno poczciwy, kiedy kraść i zdradzać Nakaże okoliczność, zdradzi i okradnie:

      Ale zdradzi przystojnie, i zedrze przykładnie, Ale wdzięcznie oszuka, kształtnie przysposobi; Ochrzci cnotą szkaradę, i złość przyozdobi.

      A choć zraża sumienie, niebo straszy gromem,

      Śmieje się, zdradza, kradnie – i jest galantomem.

      Więc poczciwych aż nadto. Paweł trzech mszy słuchał, Zmówił cztery różańce, na gromnicę dmuchał,

      Wpisał się w bractwa wszystkie, dwie godziny klęczał,

      Krzywił się, szeptał, mrugał, i wzdychał i jęczał, A pieniądze dał w lichwę. Święte są pacierze,

      Zdatne bractwa; lecz temu, co daje, nie bierze.

      Syp fundusze, a kradnij; Bóg ofiarą wzgardzi.

      Tacy byli, mniemaną pobożnością hardzi,

      Owi Faryzeusze i wyschli i smutni, A w łakomstwie niesyci, w dumie absolutni,

      Mściwi, krnąbrni, łakomi, nieludzcy, oszczerce.

      Próżne, Pawle ofiary, gdzie skażone serce:

      Krzyw się, mrugaj, bij czołem, klęcz, szeptaj i dmuchaj,

      Zmów różańców bez liku, bez liku mszy słuchaj; Jeśliś zdrajca, obłudnik, darmo kunsztu szukasz, Możesz ludzi omamić, Boga nie oszukasz.

      Brzydzi się niecnotliwym Jędrzej hipokrytą

      A natychmiast zbyt szczery, nie już złością skrytą, Ale jawnem zgorszeniem zaraża i truje,

      Pyszny mnóztwem szkarady, hańbą tryumfuje.

      Zrzucił szanowną cnoty i wstydu zaporę,

      A widząc skutki jadu i łatwe i spore,

      Stał się mistrzem bezbożnych. Ma uczniów bez liku,

      Leżą grzecznych bluźnierców dzieła na stoliku; Gotowalniane mędrcy, tajemnic badacze,

      Przewodniki złudzonych, wieków poprawiacze, Co w zuchwałych zapędach, chcąc rzeczy dociekać, Śmieją prawdzie uwłoczyć, i na jawność szczekać. Czcze światła, dymy znikłe. Lecz z widoków sprosnych Zwróćmy oczy: już nadto tych scen zbyt żałosnych.

      Dumny Jan pokrewieństwem i Litwy i Polski,

      Że go uczcił Niesiecki, Paprocki, Okolski, Rozumie, iż za zmową ugodną i spolną,

      Wszystkim cierpieć należy, jemu szaleć wolno. Rozumie, iż gdy tytuł zaczyna od jaśnie,

      Przy tym blasku i cnota i rozum przygaśnie;

      Nadstawia się i gardzi. Mikołaj bogaty, Choć go jaśnie wielmożne nie czczą antenaty, Śmieje się z oświeconych, co złotem nie świécą. To u niego zacności i szczęścia skarbnicą, To rozum, to nauka, w tem się wszystko mieści:

      Szostak groszy dwanaście, a złoty trzydzieści.

      Jakże zebrał? dość że ma: czy ukradł, czy zdradził.

      Mikołaj pan, choć filut, bo skarby zgromadził, Bo posiada po panach folwarki i włości,

      Jak zechce, przyjdzie i do jaśnie wielmożności. Woli być mości panem, a z summ pożyczonych Brać lichwę od dłużników jaśnie oświeconych.

      Dumą wewnątrz nadęci, zbytkiem podupadli, Nie wstydzą się ci żebrać u tych, co je skradli; Oszukani klną zdala, a łaszą się zbliska:

      Śmieje się pan Mikołaj, a majętność zyska. Za jedną, która poszła, w rok idzie i druga, Aż ów lichwiarz pokorny, uniżony sługa, Większy pan, niż jegomość, którego wielmożni: Tak lecą w zdradne sidła młodzi nieostrożni.

      Omamiony nieprawym polorem i gustem,

      Piotr, co zaczął być stratnym, jest teraz oszustem,

      Gdy nie ma wsi na zastaw, dopieroż pieniędzy,

      Chcąc uniknąć i głodu i zimna i nędzy; Istotną dolegliwość, gdy jak może tai,

      Wiąże się z towarzyszmi, pochlebia i rai.

      Czatuje, jakby ze wsi domatora dostać,

      A uprzejmego biorąc przyjaciela postać,

      Zaczyna rządy w domu, częstuje i sprasza,

      Dobry gust gospodarza wielbi i ogłasza;

      W spółce jest do wszystkiego, choć pieniędzy niéma. I póty w więzach tego, co usidlił, trzyma, Aż go sobie we wszystkiem uczyni podobnym.

      Więc ten, co niegdyś oczy pasł gustem ozdobnym, Wraca do domu zdarty, smutny, pokryjomu, Albo i nie powraca, nie miawszy już domu.

      Próżno więc, jak to mówią, СКАЧАТЬ