Tajemnica Zegarmistrza. Jack Benton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnica Zegarmistrza - Jack Benton страница 7

Название: Tajemnica Zegarmistrza

Автор: Jack Benton

Издательство: Tektime S.r.l.s.

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788835427827

isbn:

СКАЧАТЬ

      - Byliśmy sąsiadami – potrzasnął głową Les. – W zasadzie stary Birch nie miał przyjaciół. Nie był zbyt towarzyski, ale całkiem miły.

      - Miał rodzinę?

      - Żonę i córkę. Mary pociągnęła jeszcze kilka lat po jego zniknięciu, a po jej śmierci Celia sprzedała posiadłość i wyprowadziła się. Mieszkają tam teraz Tintonowie. Całkiem miła para. Nie wtykają nosa w cudze sprawy. Maggie trochę go zadziera, ale jest w porządku.

      - Znali historię miejsca, które kupili?

      - Nie wiem – oznajmił Les. – Nawet nie wiedziałem, że Celia wystawiła gospodarstwo na sprzedaż, dopóki nie zaczęły się pojawiać ciężarówki. Nie było żadnych tabliczek, że można kupić posiadłość, to wiem na pewno. Byłoby lepiej, gdyby przejął to ktoś miejscowy, ale nic się na to nie poradzi. Za to nikt tu nie tęskni za Celią. Krzyż jej na drogę!

      Slim zmarszczył się przez nagłą zmianę tonu Lesa. Przypomniała mu o reakcji staruszka, gdy po raz pierwszy wspomniał o Amosie.

      - Dlaczego tak mówisz?

      - Z tej dziewczyny było niezłe ziółko – westchnął. – Stary Birch miał pieniądze. Młodej niczego nie brakowało. Wszędzie było jej pełno. Ludzie gadali o niej przeróżne rzeczy.

      - Jakie?

      Les wyglądał na zbolałego, jak gdyby słowa były nieświeżym owocem, który i tak musiał zjeść.

      - Podobno lubiła mężczyzn. Zwłaszcza tych żonatych. Gdy tu mieszkała, sprzedano sporo domów, bo rozpadały się rodziny. W dniu zniknięcia Amosa miała tylko dziewiętnaście lat. Wielu twierdziło, że stary Birch miał jej dość.

      - Myślisz, że mogła go zabić?

      Les pacnął w stół wystarczająco mocno, żeby Slim podskoczył.

      - Dobry Boże, nie – roześmiał się. – Myślisz, że coś takiego uszłoby jej na sucho? Dziewucha miała swoje talenty, ale nie była najbystrzejsza.

      Slim chciał spytać, czy Les zna nowy adres Celii, lecz staruszek tylko zmarszczył się i spojrzał w dal. Detektyw rozejrzał się po wnętrzu, szukając śladów obecności kobiety. Nie znalazł żadnego. Zaczął zastanawiać się, czy opowieści o rozwiązłości Celii Birch nie były czymś więcej, niż tylko zasłyszaną historią.

      - Dzięki za poświęcony czas – powiedział. – Będę się już zbierał.

      Les odprowadził go do wyjścia.

      - Wpadaj kiedy chcesz – oznajmił. – A jeśli mógłbym ci coś doradzić, to nie grzeb zbyt głęboko.

      - Co masz na myśli?

      - Drzwi tutejszych domów zawsze stoją otworem dla obcych. Jednak jeśli za bardzo wtrącasz nos w sprawy dziejące się za nimi, mogą zamknąć się przed tobą z hukiem.

      8

      Slim zjadł lunch przy włazie wychodzącym na odległe i zielone sukno wrzosowisk Bodmin Moor. Ślady stóp pozostawione na miękkim błocie w rogu pola sugerowały, że była to popularna trasa, aczkolwiek nie widział jeszcze żadnych spacerowiczów.

      Czuł się dość niekomfortowo na samą myśl zapukania do drzwi Worth Farm. Jednak ścieżka ku dolinie zakręcała za ogród gospodarstwa, skąd przecinała strumień i prowadziła na wrzosowisko. To dało Slimowi możliwość zajrzenia po drodze przez żywopłot.

      Przed domkiem był betonowy plac, otoczony dwoma dużymi stodołami dla zwierząt, jedną na sprzęt i kilkoma innymi, których przeznaczenia detektyw nie był w stanie odgadnąć. Z tyłu głównego placu znajdowała się żwirowa ścieżka, prowadząca do paru mniejszych przybudówek, które pewnie służyły mieszkańcom do załatwiania spraw osobistych. Slim zajrzał przez płot. Zastanawiał się, czy ceglana szopa z oknem po każdej stronie drzwi i małym kominkiem wystającym z dachu, była niegdyś warsztatem Amosa Bircha.

      W ciągu ośmiu lat pracy jako prywatny detektyw, Slim wyrobił w sobie instynkt do wyszukiwania możliwych poszlak. Wyciągnął aparat cyfrowy i zrobił kilka zdjęć gospodarstwa. Chwilę po tym, gdy wsunął urządzenie z powrotem do kieszeni, usłyszał kobiecy głos.

      - Wie pan, że można tam utknąć?

      Slim odwrócił się i wpadł w poślizg. Wylądował w stercie błota. Gdy podniósł głowę po skrzywieniu się na widok brązowej mazi, sięgającej od kostki do połowy uda, okazało się, że stoi przed nim staruszka, wystrojona w tweedowy stój spacerowy. Oparła się na lasce i zerkała na niego z góry przez okulary osadzone nisko na nosie.

      Detektyw stanął na nogi i wytarł z ubrania tyle błota, ile tylko się dało. Kobieta wciąż patrzyła się na niego. Była coraz bardziej zmarszczona, a jej głowa była przechylona na bok, jak gdyby była artystą, badawczo oglądającym dzieło rywala.

      - Dostrzegł pan coś interesującego z tego punktu widokowego?

      - Słucham?

      - Z tych zarośli – wskazała laską. – Wie pan, większość osób na tym szlaku patrzy w drugą stronę. Na te widowiskowe skaliste wzgórza. Tak sobie myślę, cóż ciekawego może być w gospodarstwie ukrytym za żywopłotem przyciętym w sposób oznaczający nawet dla kogoś nierozgarniętego wolę zachowania prywatności?

      Ton głosu kobiety przeszedł z zaciekawionego do graniczącego ze złością. Slim zaczynał mieć dość jej puszenia się, ale wtedy olśniło go, z kim ma do czynienia.

      - Pani Tinton? To pani jest właścicielką Worth Farm, prawda?

      - Bystry pan jest, co? – skinęła zdecydowanie kobieta. – Zgadza się. I coś panu powiem: nie obchodzi mnie, kto tam mieszkał. Mam już po dziurki w nosie węszenia takich poszukiwaczy skarbów jak pan. Od lat namawiam Trevora na elektryczny płot, ale ten zawsze uważa, że każdy natręt przy naszej posiadłości jest tym ostatnim. Naprawdę, powinien być bardziej stanowczy.

      - Przepraszam.

      - I słusznie. A teraz proszę natychmiast odejść od tego żywopłotu. Prawo do wędrówki może i chroni pana na szlaku, ale to jest część mojej własności, a przedzieranie się przez niego jest już najściem. Wie pan, że grozi za to grzywna do pięciu tysięcy funtów, prawda?

      Na potrzeby wcześniejszej sprawy Slim przewertował podręcznik brytyjskiego prawa dla opornych i niczego takiego sobie nie przypominał. Jednak wypomnienie tego kobiecie nie miałoby najmniejszego sensu. Rozłożył więc dłonie i posłał jej najbardziej uprzejmy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć.

      - Nie miałem na myśli niczego złego.

      - Worth Farm nie jest atrakcją turystyczną!

      Kobieta podkreśliła wagę wypowiedzi, wbijając laskę w ziemię i bryzgając błotem na i tak przemoczone buty Slima. Już СКАЧАТЬ