Tajemnica Zegarmistrza. Jack Benton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnica Zegarmistrza - Jack Benton страница 4

Название: Tajemnica Zegarmistrza

Автор: Jack Benton

Издательство: Tektime S.r.l.s.

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788835427827

isbn:

СКАЧАТЬ od niego, więc miał ponad czterdzieści sześć lat.

      Mężczyzna chwycił za leżącą na umywalce wilgotną szmatkę i przetarł nią zegar. Lakier szybko nabrał połysku, gdy tylko starto z niego żwir i pył. Szczegóły ozdobne stały się wyraźniejsze – wśród nich były myszy, lisy, borsuki i inni przedstawiciele brytyjskiej fauny. Zwierzęta kryły się wśród spiłowanych łuków i drzew. Pewne klikanie mechanizmu zegara sugerowało, że jego twórca miał wiedzę równą artyzmowi. Ktokolwiek go zbudował, miał ponadprzeciętne umiejętności i na pewno szczycił się swoim dziełem.

      Slim ustawił zegar na szafce przy łóżku i wziął płaszcz. Przyszła bowiem pora na jego conocny spacer do miejscowego pubu, z nadzieją na załapanie się na ostatnie zamówienie. Nie uśmiechało mu się jedzenie trzecią noc z rzędu chińskiej zupki z kurczakiem i grzybami. Nie to, że nie lubił takich potraw. Po prostu w miejscowym sklepie można było dostać tylko jeden smak. Pewnej nocy wydawało mu się, że trafił w dziesiątkę, bo kupił tam fasolkę po bretońsku w puszce. Niestety, potrawa była trzy miesiące po terminie.

      Gdy wyszedł, padała lekka mżawka, która po zmroku była nieodłącznym elementem Bodim Moor i jego okolic. Wciąż nie mógł przestać myśleć o zegarze.

      Nie mógł chyba liczyć na bardziej tajemnicze znalezisko.

      4

      - Kim pan tak naprawdę jest, panie Hardy? – spytała pani Greyson, trzymając talerz z jego śniadaniem, jak gdyby odpowiedź miała zadecydować, czy będzie miał co jeść. – Wie pan, siedzi pan w moim pensjonacie na odludziu już kilka tygodni, całymi dniami łazi pan po wrzosowiskach lub po wsi… Jest pan tu z jakiegoś konkretnego powodu?

      - Jestem leczącym się alkoholikiem – wzruszył ramionami Slim.

      - A mimo to co wieczór jada pan w pubie?

      - To taka forma pokuty – odparł. – Stawiam czoło wewnętrznym demonom. Ponadto zawsze siadam w pomieszczeniu rodzinnym, gdzie nawet nie widzę gorzały.

      - Ale dlaczego tutaj? Dlaczego w Penleven? Gdyby nie pańska nieumiejętność zapamiętywania podstawowych czynności, jak zabieranie ze sobą klucza, wzięłabym pana za ukrywającego się szpiega.

      - Na wyjazd za granicę nie było mnie stać, a Kornwalia zawsze mi się podobała. Szczególnie jej mroczne, niewyróżniające się rewiry, których większość ludzi unika.

      - No to dobrze pan trafił, wybierając Penleven – odparła z nutką zawodu pani Greyson, jak gdyby miała kiedyś okazję na wyrwanie się z tego miejsca, ale ją zmarnowała. – We wsi mieszka zaledwie kilkaset osób, ale przynajmniej zimą nie zmieniamy się w wioskę-widmo, jak wiele innych nadbrzeżnych miejscowości.

      - Wioskę-widmo?

      - Boscastle, Port Isaac, Padstow… Miejscowości letniskowe. Latem tętnią życiem, a zimą są opustoszałe. Może i nie jesteśmy gwarną społecznością, ale przynajmniej zawsze w sklepie lub pubie można spotkać przyjazną duszę.

      Gdy Slim chadzał do Korony na kolację, przyjaznych twarzy widywał akurat niewiele. Było za to wiele sponiewieranych, zawieszonych nad kuflami piwa i gapiących się przed siebie. Być może to wynik zimy. Niekiedy wiatr tak mocno trzaskał w jego okna, że mężczyzna obawiał się, czy przypadkiem nie wyrwie ich ze ściany. Z kolei na drodze do pensjonatu po zmroku zawsze panowała całkowita ciemność, i to nie taka, do jakiej przyzwyczajony był Slim. A może chodziło o to, że w tutejszych stronach nie było zbyt wiele tematów do rozmów? Zasięg w telefonie łapało się dopiero po przejściu mili pod górę w stronę drogi A39. Jednak dla kogoś, kto bardziej chciał zapomnieć o wielu rzeczach, niż ich wypatrywać, była to idealna sytuacja.

      Wydawało się, że pani Greyson zrezygnowała z łowów na plotki, które na krótko wzmocniłyby jej pozycję wśród mielących jęzorami starszych członków społeczności. Kobieta postawiła talerz przed Slimem i odeszła o krok. Założyła ręce, popatrzyła na mężczyznę przez kilka chwil, a potem nagle obróciła się na pięcie i pomaszerowała do kuchni. Został sam w zagraconej jadalni. Trzy stoły były tak mocno dosunięte do ściany, że zostawiały ślady na tapecie. Z kolei jeden był umieszczony po środku pomieszczenia, jak gdyby świat o nim zapomniał. Pani Greyson zawsze wybierała dla Slima najmniej wygodne miejsce. Być może chciała w ten sposób zabezpieczyć się przed niechcianym zagajaniem rozmowy. Dlatego mężczyzna siedział skulony za stołem, znajdującym się za drzwiami do korytarza. Menu składało się z czterech pozycji, z których trzy zostały wykreślone. Oszczędzono jedynie smażoną kapustę z kiełbasą, do której niekiedy dodawano fasolkę po bretońsku. Przez takie śniadanie Slim musiał spać przy otwartym oknie.

      Przynajmniej tosty były smaczne, a kawa mocna, aczkolwiek brakowało jej składnika, którego Slim często dolewał. Smakowała, jakby była parzona zaledwie wczoraj.

      Szybko skończył posiłek i podziękował pani Greyson. Następnie jeszcze szybciej postanowił wyjść, zanim kobieta znowu go o coś zagada. Na zewnątrz przywitał go wilgotny wiatr, gwiżdżący znad znajdujących się kilka mil na wschód wrzosowisk Bodmin Moor. Ubrany był w kurtkę, lecz i tak nie było mu do końca sucho lub ciepło. Nawet gdy wrzosowiska były suche, Penleven otaczała ta sama mżawka. Wyglądało to tak, jak gdyby miejscowość miała własny mikrokosmos atmosferyczny.

      Autobus przyjechał spóźniony o dziesięć minut. Podróż zdawała ciągnąć się nieskończenie. Trasa wiodła przez zalesione doliny, a szosa była wąska i zawiła. W końcu jednak Slim dotarł do ładnego miasteczka Tavistock. Miejscowość leżała na brzegu rzeki Tavy. Składała się z kilku starych uliczek, przy których znajdowały się zaskakująco nowoczesne sklepy. Korzystając z rzadko doświadczanego ostatnio towarzystwa ludzi, Slim postanowił kupić nowe mydło do łazienki u pani Greyson, t-shirt z H&M, a następnie poszedł na lunch w pubie Wetherspoons. Na miejscu obejrzał jeszcze mecz rugby i zdecydował o zajęciu się głównym celem jego podróży. Wszedł do jednego ze sklepów przy rzece i zaczął pytać o sprzedawców antyków. Trzy osoby poleciły mu udanie się do Geoffa Bunce’a. Był on właścicielem antykwariatu, znajdującego się w północno-wschodnim rogu miasta, nieopodal tętniącej życiem kawiarni.

      - Chcę wycenić zegar – oznajmił Slim siwobrodemu Bunce’owi, który przez tuszę i zarost przypominał Świętego Mikołaja. Wizerunek ten podkreślały jeszcze szelki.

      - Niech no spojrzę.

      Bunce kilkukrotnie obrócił zegar, nucąc z uznaniem. Co chwila też mierzył podejrzliwie Slima spojrzeniem.

      - Czy mogę go otworzyć?

      - Jasne.

      Bunce zaczął odkręcać pokrywkę śrubokrętem. W tym czasie Slim usiadł przy jego biurku i przyglądał się rzeczom stojących na półkach. Nie były to tyle antyki, co zakurzone rupiecie zapomniane przez czas.

      - Jest pan znajomym starego Bircha? – spytał znienacka Bunce.

      - Słucham?

      Antykwariusz wyciągnął zmoknięta kopertę.

      - Starego Bircha. Amosa.

      Slim СКАЧАТЬ