Zdradzona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zdradzona - Морган Райс страница 7

СКАЧАТЬ zapewne zajmował się nimi obydwiema przez ten cały czas.

      − Jak długo byłam zamroczona? – zapytała Caitlin.

      − Tydzień – odparł Caleb.

      Cały tydzień, pomyślała. Niewiarygodne.

      Miała wrażenie, jakby przespała lata. Czuła się tak, jakby umarła i wróciła do świata żywych, lecz w nowej formie. Czuła się oczyszczona, jakby zaczynała życie na nowo.

      Jednak z chwilą, kiedy przypominała sobie wszystko, kiedy minione wydarzenia wracały do niej jedno za drugim, zdała sobie sprawę, że ten jeden tydzień trwał w istocie wieczność. Miecz został skradziony, a jej brat Sam uprowadzony. I od tego czasu minął już cały tydzień. Dlaczego Caleb nie ruszył za nimi? Przecież liczyła się każda minuta.

      Caleb wstał, a za nim Caitlin. Stanęła naprzeciwko i spojrzała mu w oczy. Serce zaczęło jej łomotać. Nie miała pojęcia, co robić. Co przewidywał protokół, jakiej procedury mieli się trzymać teraz, kiedy oboje byli prawdziwymi wampirami? Kiedy to on był tym, który ją przemienił? Czy mieli być razem? Czy kochał ją równie mocno teraz, kiedy już była tej samej rasy? Kiedy mogli być ze sobą na wieki?

      Czuła podenerwowanie, jakby na szali leżało coś więcej, jak nigdy przedtem.

      Podniosła dłoń i położyła delikatnie na jego policzku.

      Zajrzał jej w oczy. Jego błyszczały w księżycowej poświacie.

      − Dziękuję – powiedziała cicho.

      Chciała powiedzieć: kocham cię, ale wyszło nie tak. Chciała zapytać: czy zostaniesz już przy mnie na zawsze? Czy kochasz mnie jeszcze?

      Wbrew wszystkiemu jednak, na przekór jej nowym mocom, nie potrafiła zdobyć się na odwagę. Mogłaby przynajmniej powiedzieć: dziękuję za ocalenie, albo, dziękuję za opiekę, lub też, dziękuję za to, że tu jesteś. Wiedziała, z jak wielu rzeczy zrezygnował, by być tu teraz z nią, ile poświęcił w tym celu. Jednak wszystko, na co się zdobyła, to słowo: Dziękuję.

      Uśmiechnął się powoli, podniósł dłoń i delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy, zaczesując je za ucho. Potem przesunął wierzchem dłoni, tak gładkim, po jej twarzy, przyglądając się jej badawczo.

      Była ciekawa, o czym myślał. Może chciał powiedzieć jej o uczuciu, swej wiecznej miłości do niej? Może miał zamiar ją pocałować?

      Czuła, że było tak w istocie i nagle ogarnęło ją podenerwowanie. Niepokój o to, jak będzie wyglądać ich dalsze życie. O to, co się stanie, jeśli im nie wyjdzie. Zamiast zatem rozkoszować się chwilą, musiała odezwać się i wszystko zepsuć, otworzyć swą wielką, gadatliwą jadaczkę, kiedy tak naprawdę chciała jedynie trzymać ją zamkniętą na kłódkę.

      − Co z mieczem? – zapytała.

      Wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Spojrzenie pełne miłości i namiętności zastąpiła troska i zakłopotanie. Zauważyła to natychmiast, jakby ciemna chmura przesłoniła letnie niebo.

      Odwrócił się i podszedł kilka kroków w kierunku kamiennych blanek. Odwrócony do niej tyłem, spojrzał na rzekę.

      Ale z ciebie kretynka, pomyślała. Musiałaś w ogóle się odzywać? Czemu po prostu nie pozwoliłaś mu się pocałować?

      Zależało jej na mieczu, to prawda, jednak nawet w połowie nie tyle, co na nim. Na nich obojgu, na ich związku. Tą chwilę jednak udało jej się zaprzepaścić.

      − Obawiam się, że go straciliśmy – powiedział ściszonym głosem, nie odwróciwszy się nawet, wciąż rozglądając się po okolicy. – Ukradli go. Najpierw Samantha, a potem Kyle. Zaskoczyli nas. Nie przewidziałem, że się tam pojawią. A powinienem.

      Caitlin podeszła do niego, stanęła tuż obok, podniosła ostrożnie dłoń i położyła na jego ramieniu. Miała nadzieję, że może uda się jej znów zmienić nastrój.

      − Czy z twoimi ludźmi wszystko w porządku? – zapytała.

      Odwrócił się i spojrzał na nią wzrokiem przepełnionym jeszcze większą troską.

      − Nie – odparł beznamiętnie. – Mój klan jest w poważnym niebezpieczeństwie. I z każdą minutą mojej nieobecności zagrożenie to rośnie.

      Caitlin zamyśliła się.

      − Dlaczego zatem do nich nie wróciłeś? – spytała.

      Znała już jednak odpowiedź, zanim jeszcze zadała to pytanie.

      − Nie mogłem ciebie zostawić – powiedział. – Musiałem upewnić się, że z tobą wszystko w porządku.

      To wszystko? pomyślała. Czy naprawdę zależało mu tylko na tym, aby sprawdzić, co u niej? A kiedy już przekonałby się, że jest w porządku to co, miał zamiar ją opuścić?

      Z jednej strony, poczuła nagły przypływ miłości, wiedząc ile poświęcił. Z drugiej zaś zastanawiała się, czy zależało mu jedynie na jej dobrym samopoczuciu. A nie na ich związku?

      − Więc…− zaczęła – teraz, kiedy już wiesz, że dobrze się czuję… po prostu odejdziesz?

      Jej słowa zabrzmiały zbyt szorstko. Co z nią było nie tak? Dlaczego nie potrafiła zdobyć się na uprzejmość, delikatność, tak jak on? Z pewnością nie robiła tego naumyślnie. Po prostu, wszystko psuła. Chciała jedynie powiedzieć: Proszę, nie zostawiaj mnie już nigdy.

      − Caitlin – zaczął łagodnym tonem. – Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiała. Moja rodzina, moi ludzie, mój klan – znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie. Gdzieś tam jest miecz i to w niewłaściwych rękach. Muszę do nich wracać. Muszę ich ocalić. W zasadzie to powinienem wyruszyć już tydzień temu… i teraz, kiedy już doszłaś do siebie, no cóż… to nie tak, że chcę ciebie tu zostawić. Ja po prostu muszę uratować swoją rodzinę – powiedział cicho.

      − Mogę lecieć z tobą – odparła z nadzieją w głosie. – Mogę pomóc.

      − Jeszcze nie odzyskałaś pełni sił – powiedział. – Ten upadek podczas lądowania nie był przypadkowy. Musi minąć trochę czasu zanim wampir osiągnie pełnię swych mocy. Ty zaś dodatkowo ucierpiałaś od pchnięcia mieczem. Może minąć kilka dni, a nawet tygodni, zanim ta rana zagoi się na dobre. Jeśli polecisz, możesz zranić sama siebie. Pole bitwy to na razie nie miejsce dla ciebie. Tutaj otrzymasz wyszkolenie. Z tego powodu cię tu sprowadziłem.

      Odwrócił się i przeszedł z nią przez taras. Spojrzeli w dół na dziedziniec.

      Tam, w oddali, dziesiątki wampirów ćwiczyły w świetle pochodni, walcząc ze sobą, ścierając się na koniach i w walce wręcz.

      Na tej wysepce mieszka jeden z najwspanialszych klanów – powiedział. – Zgodzili się ciebie przyjąć. Będą cię uczyć. I szkolić. Sprawią, że będziesz silniejsza. Wówczas, kiedy twe moce w pełni się rozwiną, kiedy odzyskasz zdrowie, będę zaszczycony, widząc ciebie СКАЧАТЬ