Upragniona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Upragniona - Морган Райс страница 2

СКАЧАТЬ wampirem.

      Oczywiście Caitlin nie miała osobistych wspomnień z okresu, kiedy była wampirem; jednakże, biorąc pod uwagę to, o czym przeczytała w dzienniku, który odkryła na strychu – jej wampirzym pamiętniku – czuła, że to wszystko działo się naprawdę. Jeżeli dziennik był prawdziwy, a przeczuwała, że tak, to kiedyś w przeszłości sama była wampirem; w jakiś sposób skończyła tu, w tych czasach, prowadząc zwyczajne życie w zwyczajnej rodzinie, bez jakichkolwiek wspomnień o przeszłości.

      I tylko jedna rzecz się nie zgadzała, jej rodzinie daleko było do tej zwyczajności. Jej życiu daleko było do normalności. Jej córka w jakiś sposób stawała się kimś, kim ona sama kiedyś była.

      Pożałowała, po raz milionowy, że znalazła ten dziennik. Miała wrażenie, że jego odkrycie było niczym otwarcie puszki Pandory, czymś, co wywołało ten koszmarny ciąg wydarzeń. Rozpaczliwie pragnęła, by wszystko wróciło do normy.

      Musiała poznać odpowiedzi. Musiała całkowicie upewnić się, że to wszystko było autentyczne. Jeśli nie była w stanie sprawić, by wszystko na powrót stało się normalne, to przynajmniej chciała dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego, co działo się ze Scarlet. I dowiedzieć się, czy istniał jakikolwiek sposób, by temu zaradzić.

      Prowadząc dalej, wróciła myślami do białych kruków, które znalazła w bibliotece. A zwłaszcza tego rzadkiego woluminu i wydartej połowy stronicy. Pomyślała o antycznym rytuale, tym spisanym po łacinie i lekarstwie na wampiryzm. Ponownie zaczęła się zastanawiać, czy to mogło być prawdziwe. A może po prostu była to scheda folkloru? Taka ludowa mądrość?

      Każdy poważny uczony oczywiście obstawałby za taką wersją. Po części ona również chciała to zignorować. Ale z drugiej strony coś w niej tkwiło przy tym, kurczowo trzymało się tej ostatniej, możliwej nadziei na ocalenie Scarlet. Po raz kolejny przyszło jej do głowy pytanie, jak w ogóle miała znaleźć pozostałą połowę strony. Pochodziła z jednego z najstarszych istniejących białych kruków i nawet jeśli udałoby się jej w jakiś sposób wyśledzić inną istniejąca kopię tej książki, jakie były szanse na to, że pozostała połowa strony wciąż się tam znajduje? Jakby nie było, ktoś wydarł pół strony najprawdopodobniej w celu ukrycia jej. Ale przed kim? Przed czym? Tajemnica jedynie stawała się bardziej zawikłana.

      Zamiast tego postanowiła skupić się na własnym dzienniku, napisanym wieki temu jej własnoręcznym pismem; na własnym opisie klanu wampirów żyjących pod gmachem Cloisters. Wspomniał o ukrytej komnacie wiodącej do siedziby klanu, głęboko pod ziemią, na niższych kondygnacjach. Musiała wiedzieć, czy to prawda. Czy istniał jakiś znak, jakikolwiek ślad, który uwiarygodniłby przedmiot jej rozmyślań, pozwolił, by śmiało ruszyła dalej. Jeśli jednak nie było tam żadnych śladów, wówczas mogłaby podważyć rzetelność całego jej dziennika.

      Zjechała z autostrady, przejechała wijącą się drogą przez Fort Tryon Park i zjechała w kierunku głównego wejścia do Cloisters. Wjechała na wąski, wijący się podjazd i w końcu zaparkowała przed olbrzymia budowlą.

      Kiedy wysiadła, znieruchomiała i podniosła wzrok; z jakiegoś powodu miejsce to wydało się jej uderzająco znajome, jakby pełniło jakąś ważną rolę w jej życiu. Nie mogła zrozumieć, z jakiego powodu, ponieważ jak dotąd odwiedziła je może ze dwa razy. Chyba, że wszystko w jej dzienniku było prawdą. Czy to, co teraz odczuwała, było prawdziwe? A może po prostu było to jej pobożne życzenie?

      Pospieszyła przez sklepione drzwi wejściowe do środka kamiennej, średniowiecznej budowli, w górę długą pochylnią, a potem długim, wąskim korytarzem. W końcu dotarła do głównego wejścia, zapłaciła za wstęp i ruszyła kolejnym korytarzem. Po prawej minęła niewielki dziedziniec z licznymi łukami, pośrodku którego znajdował się średniowieczny ogród. Jesienne listowie drgało na wietrze. Było popołudnie, kolejny dzień tygodnia, i całe to miejsce świeciło pustkami. Miała wrażenie jakby całe należało do niej.

      Przynajmniej do chwili, kiedy usłyszała muzykę. Najpierw był to tylko czyjś głos – potem kilka głosów. Śpiewały. Niewielki chór intonował pradawne śpiewy. Nie potrafiła zdecydować, czy było to na żywo, czy jakieś nagranie. Stała jak sparaliżowana, słuchając niebiańskich głosów rozchodzących się echem po niewielkim zamku. Miała wrażenie, jakby przeniosła się w inny czas i inne miejsce.

      Wiedziała, że przyszła tu, by wykonać pewne zadanie, ale musiała sprawdzić, skąd dochodziła ta muzyka. Skręciła w kolejny korytarz i podążyła za dźwiękiem. Weszła przez niewielkie, sklepione, wiekowe drzwi i znalazła się w kaplicy z pnącym się wysoko stropem i licznymi witrażami. Ku swemu zaskoczeniu dostrzegła stojący przed nią sześcioosobowy chórek starszych kobiet i mężczyzn ubranych w białe szaty. Stali odwróceni w kierunku pustej komnaty, spoglądając w dół na nuty i śpiewali.

      Gregoriańskie chorały. Zauważyła oznakowanie, ogromny plakat reklamujący koncert, który odbywał się tu tego popołudnia. Zdała sobie sprawę, że natknęła się na pokaz na żywo. A mimo to była jedyną osobą w pomieszczeniu. Najwidoczniej nikt inny nie wiedział o nim.

      Zamknęła oczy i wsłuchała się w melodię. Była taka piękna i przejmująca, że Caitlin nie mogła się od niej oderwać. Otworzyła oczy i rozejrzała się dokoła po średniowiecznych murach i wystroju. Poczuła się nawet jeszcze bardziej oderwana od rzeczywistości. Gdzie trafiła?

      Pieśń dobiegła nareszcie końca i Caitlin odwróciła się i wyszła, starając się odzyskać kontakt z rzeczywistością.

      Pospieszyła korytarzem i dotarła do kamiennych schodów. Zeszła po wijących się w dół ku niższym kondygnacjom klasztoru stopniach, z coraz mocniej bijącym sercem. Miejsce to sprawiało niesamowicie znajome wrażenie, jakby tu już kiedyś przebywała. Nie mogła tego zrozumieć.

      Ruszyła pospiesznie niższą kondygnacją, pamiętając jej opis zawarty w jednym z wpisów do swego dziennika. Przypomniała też sobie wzmiankę o przejściu, tajemniczym portalu, który prowadził w dół do podziemi, do klanu Caleba.

      Jej podekscytowanie pogłębiło się jeszcze bardziej, kiedy po lewej stronie dostrzegła odgrodzony liną obszar, na którym znajdowały się idealnie zachowane stare schody. Prowadziły w górę pod sam strop. Lecz donikąd. Były po prostu artefaktem, częścią wystawy. Takie same, jak te opisane w jej dzienniku.

      Miały też niewielkie drewniane wierzeje, które skrywały ich niższą część i Caitlin nie była w stanie zobaczyć, czy schody wiodły niżej, na kolejną kondygnację. Były odgrodzone i nie mogła w żaden sposób dostać się w ich pobliże.

      Musiała jednak wiedzieć. Jeśli prowadziły niżej, wówczas wszystko to, co napisała było prawdą. A nie zwykłym wymysłem.

      Spojrzała w obydwie strony i dostrzegła strażnika w odległym krańcu sali. Drzemał akurat.

      Wiedziała, że przekraczając linę, mogła wpakować się w tarapaty – może nawet zostać aresztowaną. Ale musiała wiedzieć. Musiała to zrobić szybko.

      Nagle przeszła nad aksamitną liną i podeszła do schodów.

      Niemal natychmiast odezwał się alarm, przeszywając powietrze przeraźliwym piskiem.

      – HEJ PANIUSIU! – wrzasnął strażnik.

      Zaczął biec w jej kierunku. Alarm wył przeraźliwie, a jej serce waliło mocno w piersiach.

СКАЧАТЬ