Zaręczona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaręczona - Морган Райс страница 8

СКАЧАТЬ wszystko było tu z drzewa, że na domach leżały sterty siana.

      Zauważyła też natychmiast, że ziemia na drogach sprawiała niezłą trudność w poruszaniu się. Wyglądało na to, że najlepszym sposobem pokonywania dróg była jazda konno, bądź też podróż w powozie i Caitlin zauważyła, że rzeczywiście zdarzały się sporadyczne przypadki podróżujących w ten sposób osób. Ale był to raczej wyjątek. Większość ludzi poruszało się pieszo – a raczej brnęło. Wszyscy zdawali się walczyć o każdy krok na błotnistych ulicach, nie tracąc przy tym równowagi.

      Dostrzegła też walające się na ulicach ekskrementy i uderzył ją odór, który docierał aż do miejsca, w którym stała. Bydło, które od czasu do czasu przechodziło obok, nijak nie poprawiało tej sytuacji. Jeśli kiedykolwiek rozważałaby podróż w czasie, jako coś romantycznego, widok ten z pewnością skłoniłby ją do zastanowienia.

      Co więcej, nie widziała tu ludzi, którzy przechadzaliby się w najlepszych strojach, nosili parasolki, popisywali się najnowszą modą, jak to miało miejsce w Paryżu, czy Wenecji. Właściwie, wszyscy mieli na sobie proste okrycia, mocno przestarzałe. Mężczyźni ubrani byli w proste, rolnicze odzienie, przypominające w większości łachmany i tylko kilku miało na sobie białe bryczesy sięgające do ud i krótkie tuniki, które wyglądały jak spódnice. Za to kobiety skrywały się pod taką ilością materiału, że z trudem poruszały się po ulicach, trzymając w dłoniach rąbek sukni i podnosząc go wysoko, na ile tylko zdołały – nie tyko po to, by trzymać je z dala od błota i odchodów, ale również szczurów, które, ku przerażeniu Caitlin, wałęsały się całymi gromadami.

      Jednakże, pomimo tego wszystkiego, rzeczywistość ta miała w sobie najwyraźniej coś wyjątkowego – a przynajmniej charakteryzowała się dużą swobodą. Caitlin odnosiła wrażenie, że znalazła się w wielkiej wsi. Brakowało tu miejskiego zamętu typowego dla dwudziestego pierwszego wieku. Nie było tu rozpędzonych samochodów; żadnych odgłosów dochodzących z placów budowy. Żadnych klaksonów, autobusów, ciężarówek, maszyn.. Nawet odgłosy koni były przytłumione, gdyż ich kopyta zapadały się w błocie. W rzeczy samej, jedyne słyszalne dźwięki, poza okrzykami sprzedawców, pochodziły od bijących bez przerwy kościelnych dzwonów, niczym chóralna kakofonia niosąca się przez całe miasto. Miasto było wyraźnie zdominowane przez liczne kościoły.

      Jedyną rzeczą, która mogłaby być oznaką nadchodzącej rozbudowy miasta, były paradoksalnie owe antyczne kościoły – pnące się wysoko ponad resztę skromnej architektury i dominujące na widnokręgu dzięki ich wznoszących się wysoko iglicom. W istocie, budynek, który właśnie opuszczali, Opactwo Westminsterskie, górował nad wszystkimi w zasięgu wzroku. Widać było, że jego wieża stanowiła punkt orientacyjny całego miasta.

      Spojrzała na Caleba i zobaczyła, jak lustrował okolicę z równym jej zdumieniem. Wyciągnęła dłoń i z radością poczuła, jak objął ją swoją. Tak dobrze było móc poczuć jego dotyk ponownie.

      Odwrócił się i spojrzał na nią. W jego wzroku dostrzegła miłość, którą ją darzył.

      – Cóż – powiedział odchrząknąwszy. – Nie jest to osiemnastowieczny Paryż.

      Uśmiechnęła się do niego.

      – Nie, nie jest.

      – Ale jesteśmy tu razem i tylko to się liczy – dodał.

      Czuła jego miłość, kiedy spoglądał głęboko jej w oczy i przez chwilę odwróciła myśli od swej misji.

      – Tak mi przykro z powodu tego, co stało się we Francji – powiedział. – Z Serą. Nigdy nie chciałem cię zranić. Mam nadzieję, że o tym wiesz.

      Spojrzała na niego. Widać było, że mówił poważnie. I ku swemu zdziwieniu, łatwo mu to teraz wybaczyła. Dawna Caitlin chowałaby urazę. Lecz czuła się silniejsza, niż kiedykolwiek i naprawdę zdolna puścić to w niepamięć. Zwłaszcza po tym, jak do niej wrócił. Zwłaszcza dlatego, że najwidoczniej nie darzył Sery żadnym uczuciem.

      A nawet więcej. Po raz pierwszy uświadomiła sobie własne błędy z przeszłości, ferowanie wyroków bez zastanowienia, brak zaufania do niego, ograniczanie go.

      – Ja również przepraszam – powiedziała. – Zaczynamy nowe życie. Razem. Tylko to się liczy.

      Ścisnął jej dłoń, a ona w tym samym momencie poczuła, jak przeszył ją dreszcz.

      Nachylił się i pocałował ją. Była zdziwiona, ale również uradowana. Czuła przeszywający ją prąd i odwzajemniła się równie gorącym pocałunkiem.

      Ruth zaczęła skomleć u ich stóp.

      Oderwali się od siebie, spojrzeli w dół i roześmiali się.

      – Jest głodna – powiedział Caleb.

      – Ja również.

      – Sprawdzimy w Londynie? – spytał z uśmieszkiem. – Możemy polecieć – dodał – jeśli oczywiście jesteś na to gotowa.

      Wygięła ramiona i poczuła znajdujące się za nimi skrzydła, poczuła się naprawdę gotowa. Czuła też, że doszła już do siebie po podróży w czasie. Być może, w końcu, zaczynała przyzwyczajać się do tego.

      – Jestem – powiedziała – ale wolałabym iść piechotą. Chcę doświadczyć pierwszego wrażenia, jakie to miejsce sprawia na każdym nowo przybyłym.

      I będzie to również romantyczne, pomyślała sobie, ale nie wymówiła tych słów na głos.

      On jednak spojrzał na nią i się uśmiechnął. Przyszło jej do głowy, że może odczytał jej myśli.

      Wyciągnął dłoń, którą ona chwyciła, i oboje ruszyli w dół po schodach.

*

      Kiedy opuścili kościół, Caitlin zauważyła w oddali rzekę oraz szeroką drogę około pięćdziesiąt jardów dalej, ze znakiem noszącym z grubsza wyrytą nazwę ulicy King Street. Stanęli przed wyborem, skręcić w lewo, czy w prawo. Po lewej miasto wydawało się bardziej zagęszczone.

      Skręcili w lewo, kierując się na północ ulicą King Street, biegnącą równolegle do rzeki. Caitlin była zdumiona widokami i dźwiękami, które otaczały ich ze wszystkich stron. Po prawej stały rzędy wspaniałych, drewnianych domów, wspaniałych posiadłości zbudowanych na modłę rezydencji Tudorów, z białym otynkowaniem na zewnątrz, brązowym obramowaniem i zwieńczonych krytym strzechą dachem. Po lewej zobaczyła ze zdumieniem wiejskie parcele ziemskie, na których widniały sporadyczne, niewielkie, skromne domki, oraz owce i krowy znaczące cały krajobraz. Caitlin uważała, że Londyn w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku był po prostu fascynujący. Jedna strona ulicy była kosmopolityczna i zamożna, podczas gdy drugą zamieszkiwali nadal rolnicy.

      Sama ulica również miała w sobie coś zdumiewającego. Ich stopy z każdym krokiem niemal więzły w ziemi, którą spulchniał dodatkowo cały ruch przechodniów i koni. To można było jeszcze znieść, jednak z ziemią zmieszane były różnego rodzaju odchody pozostawione przez watahy dzikich psów lub wyrzucone przez ludzi z okien. I rzeczywiście, w miarę jak szli dalej, mogli zauważyć otwierane co jakiś czas okiennice, w których pojawiały się kubły, a za nimi kobiety pozbywające się w ten sposób domowych nieczystości. СКАЧАТЬ